Moja dobra znajoma, która pracuje w szpitalu dla chorych na COVID, żartobliwie nazywa kombinezon ochronny «skafandrem». Rzeczywiście, medyk w pełnym stroju ochronnym wygląda jak zdobywca kosmosu. Mimowolnie i ja musiałem zostać kosmonautą.
Wieczór, siedzę przy komputerze. Zabrzmiał dzwonek do drzwi – sąsiadka. Prosi o pomoc w wyniesieniu jej babci, po którą przyjechała karetka. Kobieta w podeszłym wieku, po udarze mózgu. A jeszcze COVID i na dodatek niedawno złamana szyjka kości udowej, szyna na nodze. W karetce – dwie kobiety, które oczywiście nie będą w stanie znieść pacjentki z piętra po wąskich schodkach. Z grubsza mówiąc, jestem jedynym facetem na klatce schodowej naszego niezbyt dużego domu, więc nie miałem wielkiego wyboru.
Felczerka rozpakowała zupełnie nowy «skafander», pomogła założyć dołączoną maseczkę i czapkę. Ubierając się w strój, zdążyłem przeczytać na etykiecie: «Wyprodukowano w Chinach». Lekarka przybyła w podobnym kombinezonie ochronnym, tyle że miała również osłony na buty i przyłbicę. W mieszkaniu już były nosze w postaci koca z uchwytami, bo na naszych klatkach nie da się obrócić ze zwykłymi noszami. Więc razem z kierowcą karetki chwyciliśmy tam, gdzie był większy ciężar i ponieśliśmy. Kobiety – sąsiadka i ratownik medyczny – również niosły razem z nami, bo w takiej sytuacji we dwójkę nie dalibyśmy sobie rady.
Pacjentkę załadowaliśmy do karetki pogotowia. W chwili, gdy medycy pomagali mi zdjąć i zabezpieczyć zużyty kombinezon ochronny, tak by następnie został poddany recyklingowi, przyznałem się, że jestem dziennikarzem. Nie powiedziałbym, że wywołało to u nich jakiekolwiek pozytywne czy negatywne emocje. Dziennikarz? Niech będzie dziennikarz. Na pytanie, czy mają od państwa wszystko, czego potrzebują, odpowiedzieli, że nie mają braków, że są zadowoleni z wyposażenia. Jedyne, co im nie odpowiada, to pensja.
Oczywiście nie mieliśmy czasu na rozmowę, bo ratownicy byli w pracy i musieli zawieźć pacjentkę do szpitala, ale mimo to zdążyłem zapytać, czy uważają za normalne zaangażowanie osób postronnych, nie lekarzy, do pomocy w takich sytuacjach? Jedna z ratowniczek odpowiedziała, że ich obowiązkiem jest udzielanie pomocy zgodnie z obowiązującymi przepisami.
Chcę od razu powiedzieć: mój ojciec pracował w pogotowiu przez ponad 25 lat i jestem «trochę świadomy» tego, czym jest chleb felczera. A ponieważ pracuję z komputerem od niepamiętnych czasów, wielokrotnie wprowadzałem do niego teksty przepisów instrukcji wykonawczych – pierwsze jeszcze w epoce «dowindowsowskiej». I wiem, co należy do obowiązków ratownika medycznego najwyższej, I i II kategorii kwalifikacji stacji (oddziału) pogotowia ratunkowego. A także co należy do obowiązków kierowcy. Cóż, nie są zobowiązani do noszenia pacjentów. Dlatego nie mam i nie mogę mieć żadnych pretensji ani uwag do lekarzy, z którymi musiałem «bawić się w kosmonautę».
Jednak pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Jestem przekonany, że sytuacja, która mi się przydarzyła, wcale nie jest wyjątkowa. A wy co myślicie na ten temat?
Anatol OLICH
P.S. Przepraszam za zdjęcia nie najlepszej jakości. Usprawiedliwia mnie to, że była to niecodzienna sytuacja, na którą nie byłem przygotowany.